sobota, 29 listopada 2014

Ja po prostu się z Olgą nie zaprzyjaźnię (XIII)


- Jeszcze jedno! - Maks złapał mnie za rękę, kiedy właśnie mieliśmy wyjść z szatni i udać się na dyżur.
- Zaraz się spóźnimy – spojrzałam na niego, starając się uśmiechać, jednak nie łatwo przychodziło mi ukrywanie zdenerwowania.
- Chwila... - pociągnął mnie za rękę tak, ze oparłam się o szafkę, a on stanął tuż przede mną, opierając swoje dłonie po obu stronach mojej głowy. - Cokolwiek by się nie działo... Cokolwiek powie ci Olga... Cokolwiek zrobi, czy cokolwiek będzie...
- Tobie ufam - weszłam mu w zdanie, nie dając dokończyć. Uśmiechnął się delikatnie, słysząc moje słowa, dzięki czemu wiedziałam, że właśnie do prośby o zaufanie zmierzał. Po chwili jednak wyczytałam w jego spojrzeniu lekkie zwątpienie. - Naprawdę. - dodałam z przekonaniem.
- I nie będziesz się przejmowała?
- Spróbuję? - uśmiechnęłam się niepewnie.
- … - musnął delikatnie moje usta, odsuwając się, zanim zdążyłam odpowiedzieć na pocałunek. - Kocham cię.
- Ja ciebie też.
Na oddziale zostaliśmy powitani szerokimi uśmiechami, posyłanymi przez niemalże cały personel. Obydwoje przyjmowaliśmy to z radością. Jak widać wieści, te dobre, jak i złe, rozchodzą się równie szybko. W połowie porannej odprawy byłam pewna, że każdy wie już o tym, że wróciliśmy do siebie z Maksem. A najprzyjemniejsze w tym wszystkim było to, że nikt nie robił sensacji. Ku mojej uciesze wszyscy szybko przeszli do porządku dziennego i każdy zajął się swoimi obowiązkami. Miałam nadzieję, że właśnie tak będzie. Żadne z nas nie miało ochoty nikomu się tłumaczyć. Jednak nie wszystko było tak kolorowe, jakbyśmy tego chcieli. Przed dyżurem Maks nie zdążył zajrzeć do Olgi, zrobił to zaraz po obchodzie. Siedziałam w tym czasie w lekarskim, przeglądając dokumentację ponownie przyjętego na oddział pacjenta, którego niespełna miesiąc temu operowałam. Pochłonięta pracą, nie analizowałam jak długo nie było Maksa. Starałam się o tym nie myśleć i chyba nawet mi się udało. Kiedy jednak pojawił się w pomieszczeniu i usiadł na kanapie, szybko odniosłam wrażenie, że to spotkanie z Olgą wcale nie trwało zbyt długo.
- Nie chciała ze mną rozmawiać - odezwał się, kiedy odłożyłam dokumenty i skupiłam swoje spojrzenie na nim.
- Odpuściłeś?
- Nie. Oczywiście, że nie. Powiedziałem jej, że jeszcze dziś odwiedzi ją Andrzej... I żeby chociaż z nim porozmawiała, skoro ze mną nie chce – westchnął, opierając się wygodniej o kanapę. Wstałam z krzesła i podeszłam do kanapy, siadając obok niego. Położyłam dłoń na jego kolanie i oparłam się o ramię. - Trochę się boję.
- … - podniosłam głowę ku górze, tak, by móc spojrzeć na jego twarz.
- Piotr powiedział, że pod koniec tygodnia Olga dostanie wypis.
- Boisz się, że wyjedzie?
- Nie mogę jej na to pozwolić.
- A... Tak zupełnie nic ci nie powiedziała? - spytałam powoli, widząc, że naprawdę przejął się tą kompletnie nieudaną próbą rozmowy z Rojko.
- Jak tylko wszedłem odwróciła głowę w drugą stronę – westchnął. - A jak spytałem jak się czuje, odpowiedziała tylko, że z dzieckiem wszystko jest dobrze.
- To chyba dobrze? - uśmiechnęłam się niepewnie.
- Pewnie, że tak. Ale...
- Maks... Powoli... Nie wymagaj zbyt dużo.
- Wiem. W każdym bądź razie... - ujął moją dłoń i splótł nasze palce. - Po dyżurze chciałbym się trochę rozejrzeć w sprawie tego mieszkania... Co prawda w żaden sposób nie zareagowała, kiedy jej powiedziałem, że coś jej znajdę. Ale...
- Rozumiem – uśmiechnęłam się, wtulając w jego ramię. - A ja w tym czasie wpadnę do ojca i Beaty. Od rana widzę, że chcą ze mną porozmawiać. Chyba chcą wypytać co działo się z nami przez te kilka dni... - kąciki moich ust mimowolnie powędrowały ku górze, co nie uszło jego uwadze.
- Ciekawość Beaty to rozumiem. Ale Leon? On też jest taki ciekawski? - zaśmiał się.
- Nie zawsze. Ale... Ta sytuacja jest szczególna. Kilka dni temu oczy wypłakiwałam, przez ciebie, w jego rękaw.
- Rozumiem, że jako twój tata będzie mi teraz uważnie patrzył na ręce? W sumie wcale mu się nie dziwię – objął mnie ramieniem, muskając delikatnie we włosy.
Milczałam przez chwilę, ciesząc się tym, że jest obok. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zarówno Beata, jaki i Leon cieszą się, że wróciliśmy do siebie z Maksem, że udało nam się dojść do porozumienia. To właśnie oni i Sylwia wierzyli w nas od samego początku. Ale jednocześnie byli świadkami tego, co działo się przez ostatnie kilka tygodni. Domyślałam się, że pod radością okazywaną przez Leona względem naszego powrotu do siebie, kryje się też lekka niepewność. W końcu jest moim ojcem i nie trudno było mi się domyślić, że bardzo się o mnie martwi, a łzy wylewane przeze mnie nie były bez powodu... Mimo wszystko wiedziałam, że ojciec w pełni zaakceptuje moją decyzję, że bardzo się cieszy. Bo przecież rodzicom na niczym bardziej nie zależy, niż na szczęściu własnych dzieci.
Po jakimś czasie tej przyjemnej bezczynności trzeba było wrócić do pracy. Odsunęłam się od Maksa i spojrzałam w stronę biurka. - Pamiętasz pana Marciniaka?
- Tego Marciniaka? Miesiąc temu...
- Tego samego – weszłam mu w zdanie, nie mając wątpliwości, że wiedział już o jakim pacjencie mówię. - Znowu jest na oddziale... - westchnęłam, wstając. Podeszłam do biurka i sięgnęłam po dokumenty po czym wróciłam z nimi na kanapę. - Zajrzysz? Bo nie jestem pewna...
- Mhm, już - przejął cały plik ode mnie na moment skupiając na nim wzrok, jednak szybko odwrócił go z powrotem w moją stronę. - Ala?
- Hmm?
- Ale chyba nie powiesz im wszystkiego? - spytał, z delikatnym uśmiechem, który z chwili na chwilę się powiększał.
- Ale... Komu? - spojrzałam na niego nie do końca rozumiejąc.
- No Beacie i Leonowi... No wiesz... Co robiliśmy i w ogóle...
- … - roześmiałam się, kręcąc głową. - Skup się na tej dokumentacji, dobrze?
- Jasne... - roześmiał się, wracając do dokumentów.

***

- Alicja, cześć! - trącona czyimś ramieniem, podniosłam wzrok na osobę, która zatrzymała się obok mnie.
- Andrzej, cześć... - odpowiedziałam, uśmiechając się delikatnie.
- Pędzisz do pacjenta? - skinął w kierunku dokumentacji.
- Tak, z wynikami... A Ty... Byłeś już? - spytałam niepewnie, nie będąc do końca przekonaną, czy powinnam się mieszać w sprawę jego rozmowy z Olgą.
- Właśnie wracam od Olgi. I...
- Pewnie szukasz Maksa? Operuje, ale lada chwila powinni skończyć. Możesz zaczekać na niego w lekarskim...
- A dołączysz do nas?
- Nie wiem, czy...
- Powinnaś. Jak najbardziej tak. Maks mówił mi, że chcecie razem sobie z tym poradzić. Więc...
- Będę za moment – odparłam, dziękując mu w duchu, że rozwiał moje wątpliwości.
- Czekam.
***

Niespełna pół godziny później we trójkę już siedzieliśmy w pokoju lekarskim. Chwilę wcześniej obydwoje z Maksem skończyliśmy dyżur, więc bez wyrzutów sumienia, ze spokojem mogliśmy porozmawiać z Andrzejem. Opowiedział nam na tyle, na ile mógł o swoim spotkaniu z Rojko, zasugerował Maksowi jak powinien z nią rozmawiać i poprosił o cierpliwość.
- Maks, obydwoje jesteście dorośli. Obydwojgu zależy wam na tym dziecku... - uśmiechnął się niepewnie, zerkając w moją stronę. Przez cały czas siedziałam tuż obok Maksa, czując jak ściska moją rękę, ułożoną wraz z jego na jego prawej nodze. - Naprawdę wierzę w to, że uda wam się to wszystko poukładać. Nikomu nie wyrządzając przy tym krzywdy. Olga do końca tygodnia zostaje na oddziale, prawda?
- Tak, Piotr mówił, że wszystko jest już w porządku, ale dla pewności zostawi ją do końca tygodnia.
- Będę do niej jeszcze zaglądał. Ty też to rób, tylko nie wymagaj nie wiadomo czego. Ona wie, że zależy ci na dziecku. Wie, ale musi jeszcze to zobaczyć. Pokaż jej, że się nie wycofasz, że nie odpuścisz. A przy tym zachowuj dystans... Jasne musi być to, że łączy was dziecko. I ono w tym wszystkim jest najważniejsze. I, że ze względu na nie właśnie potraficie się dogadać.
- Mam wrażenie, że ona nie chce się ze mną dogadać. - westchnął. - I... - przerwał, spuszczając wzrok.
- Maks boi się, że kiedy Olga wyjdzie ze szpitala... Wyjedzie... - dokończyłam za niego, doskonale domyślając się, co chciał dodać.
- Dokąd?
- Nie wiem... Do swojego męża... Groziła mi, że zabierze mi dziecko... Trochę się tego boję. Jaką mam gwarancję, że tego nie zrobi...
- Żadnej - przyznał szczerze. - Ale... Olga nie jest złym człowiekiem. Popełniła kilka błędów. Namieszała... Ale w gruncie rzeczy sama się w tym wszystkim pogubiła. Potrzebuje czasu, żeby sobie to wszystko przemyśleć. Jej zależy na szczęściu swoim i tego maleństwa.
- I dlatego mnie szantażowała? Szczęścia na szantażu się chyba nie buduje.
- Oczywiście, że nie. I ona też to wie... Ale chwilowo myśli innymi kategoriami... Inaczej wyobrażała sobie swoje życie.
- Ja też.
- Ale czasu nie cofniecie, prawda? Jesteście odpowiedzialni za to dziecko. Obydwoje. No i nie jesteście pierwszymi osobami na świecie, które mierzą się z taką sytuacją. Da się to wszystko zorganizować. Jesteście w stanie to poukładać, tego jestem pewien. Daj jej czas.
- I mam tak po prostu czekać?
- A co innego chcesz zrobić?
- Nie wiem.
- Rozmawiaj z nią. Tylko cierpliwie... Nie dawaj się wyprowadzić z równowagi.
- Łatwo powiedzieć – westchnął.
- Zdaję sobie z tego sprawę. Ale pamiętaj, że robisz to dla własnego dziecka. Dobra, muszę wracać do siebie. Tak jak mówiłem, będę zaglądał. A gdybyście czegoś potrzebowali... Wiecie gdzie mnie szukać.
- Jasne. Andrzej... dziękuję. Mam nadzieję, że rozmowy z tobą pomogą nam dojść do porozumienia.
- Też mam taką nadzieję. Tylko pamiętaj, że ja nie zrobię tego za was. To wy musicie się dogadać - uśmiechnął się delikatnie, wyciągając dłoń w stronę Maksa, a następnie moją. - Cześć Alicja.

***

- Co o tym wszystkim myślisz? - spojrzał na mnie, kiedy tylko za Andrzejem zamknęły się drzwi.
- Wie co mówi - odparłam, zatapiając usta w kubku z lekko chłodną już herbatą. - Ciężko mi spojrzeć na Olgę jak na kobietę... Która się pogubiła... Podczas gdy... Wywróciła mi życie do góry nogami - spuściłam wzrok. - W sumie mam trochę wyrzuty sumienia, wiesz?
- Ty? Dlaczego? - usiadł obok mnie.
- No bo to chyba właśnie tak jest... Ona chciała zatroszczyć się o szczęście swoje... I swojego dziecka... A ja... Mam do niej żal, delikatnie mówiąc.
- Ale przecież to jest zrozumiałe, Ala... - objął mnie ramieniem.
- Nie wiem... - westchnęłam, opierając na nim głowę. - Z jednej strony trochę jej współczuję, wiesz? Ale nie potrafię patrzeć na to wszystko, co się wydarzyło tylko w ten sposób.
- I ja to doskonale rozumiem. Sam się też do tego przyczyniłem... Gdybym nie pozwolił się Oldze zaszantażować... A właściwie... Gdybym uwierzył ci tamtego wieczoru... I nie wyjechał... Wszystko byłoby zupełnie inaczej. - oparł swoją głowę na mojej, wzdychając. - Przepraszam. Po raz kolejny.
- Nie... Maks... - odsunęłam się od niego. - Nie wracajmy już do tego wszystkiego. Sytuacji nie zmienimy. Musimy sobie z nią jakoś poradzić, tak?
- I poradzimy.
- A ja... Ja po prostu się z Olgą nie zaprzyjaźnię – wzruszyłam ramionami. - Ale to jest w tym wszystkim najmniej istotne. Zbieramy się?
- Mhm... - złapał mnie za rękę, kiedy wstałam, powodując, że spojrzałam na niego. - Kocham Cię, wiesz?
- Wiem. Jedź już oglądać te mieszkania i wracaj do mnie szybko, co?
- Ok - uśmiechnął się wstając i przelotnie musnął moje usta. - Podrzucić cię do Leona?
- Niee. Zabieram się z Beatą. Właśnie idzie... - uśmiechnęłam się w kierunku siostry, którą zobaczyliśmy, kiedy tylko wyszliśmy na korytarz.



2 komentarze:

  1. Super w trzy dni przeczytałam wszystkie twoje opowiadania :)
    Czekam na kolejną część i mam pytanie czy będzie kontynuacja pierwszego opowiadania?

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam nadzieję, że doczekamy się kolejnej części :)

    OdpowiedzUsuń